Tropem powieści Małgorzaty Musierowicz:

Na wysokim parterze znajdowało się przytulne mieszkanie Borejków. Centrum życia rodzinnego stanowił duży drewniany stół w kuchni, przy którym spotykały się kolejne pokolenia. Zielony pokój to oaza dziewcząt - odbywały się w nim próby teatralne oraz zawiązana została Dyskusyjna Grupa ESD (Eksperymentalny Sygnał Dobra) („Kwiat kalafiora”). W suterenie mieszkała Ida Pałys (Borejko) z mężem i dziećmi.
Przeczytaj o kamienicy i mieszkaniu Borejków:
Gabrysia ruszyła szybkim krokiem i wkrótce znalazła się przed bramą swego domu. Była to piękna, choć zaniedbana kamienica secesyjna, pod numerem piątym ulicy Roosevelta. Jej bramę otaczał szeroki stiukowy fryz z malowniczym motywem wstęgi, a kute w żelazie wielkie drzewo z rozłożystą koroną stanowiło ozdobę balkonów pierwszego i drugiego piętra. Na parterze, nad mieszczącą się w suterenie wytwórnią kołder, znajdowało się mieszkanie Borejków – zatłoczone książkami, meblami, roślinami oraz zabawkami dwóch pokoleń dziewcząt, a także: rowerami Pyzy i Tygryska, nartami Natalii, komputerem Idy, zbiorem hobbystycznym Patrycji, składającym się z dziewięćdziesięciu siedmiu popielniczek, oraz wieloma innymi niezbędnymi do życia przedmiotami, wśród których, jeśli idzie o brak stałej lokalizacji, prym wiodły zdecydowanie wędki ojca Borejko, jak również jego kołowrotki i duży zielony podbierak na ryby. Wszystko to zagracało mieszkanie, tworząc miły rozgardiasz, który co uprzejmiejsi i życzliwsi goście nazywali artystycznym.
(Małgorzata Musierowicz “Noelka”)

Posłuchaj, jak Aurelia zwana Gieniusią wprosiła się na obiadek do państwa Lewandowskich (audiobook "Opium w rosole", wyd. Labreto):
Wolisz przeczytać? Kliknij, by rozwinąć.
Pani Marta była kobietą słusznej postury, toteż gdy otworzyła drzwi, wzrok jej zawisł na wysokości metra siedemdziesiąt, gdzie w powietrzu nie było nawet muchy. Dopiero na bąknięte gdzieś z dołu „dzień dobry” opuściła oczy i ujrzała na progu chudą, niedużą dziewczynkę. Dziecko mogło mieć sześć lat. Ustrojono je w drogi kożuszek, czerwony berecik z prawdziwego moheru, takiż puszysty szalik oraz eleganckie skórzane botki zagraniczne na grubej plastikowej podeszwie. „Kto to widział tak stroić dzieciaka?” – pomyślała, oceniając wartość botków na mniej więcej półtorej mężowskiej pensji.
– Dzień dobry – odrzekła. – Czego chcesz, mała?
Dziewczynka podniosła na nią czarne oczy, dygnęła i uśmiechnęła się szeroko, ukazując mnóstwo różnorodnych zębów i szczerb.
– Przyszłam na obiadek – oznajmiła.
Pani Lewandowska zacukała się z lekka.
– Proszę? – wyrwało się z jej obfitego łona. – Na co?
– Na obiadek – powtórzyła dziewczynka z leciutkim zniecierpliwieniem i przełknęła ślinę.
„Głodna jest!” – mignął w umyśle pani Marty sygnał alarmowy.
Pani Marta była jedną z tych osób, które nie potrafiłyby z pewnością napisać pracy naukowej ani też poematu, ale które za to bez wahania przygarną bezdomnego kota, bez narzekań wychowają gromadę dzieci, bez zastanowienia zajrzą do chorego sąsiada i bez niczyjej namowy przynosić będą zakupy bezradnej staruszce. Należała do tego cichego i niemal niedostrzegalnego gatunku ludzi, bez którego życie każdego społeczeństwa zmieniłoby się w istną dżunglę.
Przez cały czas rozmowy miała świadomość, że w kuchni stygnie wielka ilość klusek, a zimne kluski, skąpane w skrzepłym tłuszczu, mogą poważnie zaszkodzić nie tylko jej kulinarnej sławie, ale i żołądkom domowników.
– No to chodź – powiedziała więc po prostu i odsunęła się z przejścia. Sprawnie zdjęła z małej czapkę i kożuszek, po czym szybko poprowadziła ją za sobą.
Kluski nie zdążyły jeszcze ostygnąć. Pani Marta dźwignęła oburącz ciężki półmisek i wiodąc za sobą małego gościa, pospieszyła do jadalni.
To był właśnie ten pokój w suterenie, którego okna wychodziły na chodnik ulicy Roosevelta. Przy długim stole, spowici przytłumionym światłem bijącym z górnych tylko części okien (dolne bowiem znajdowały się już poniżej poziomu chodnika), siedzieli wszyscy członkowie rodziny Lewandowskich, zaproszeni tu dziś na niedzielny obiad. Byli więc trzej przystojni, wąsaci i czarniawi synowie pani Marty, jej wąsaty i siwy mąż Franciszek oraz gruba, nieśmiała i wciąż uśmiechnięta synowa Mariolka z półrocznym niemowlęciem.
(Małgorzata Musierowicz “Opium w rosole”)
Zamieszczone na stronie ilustracje oraz fragmenty audiobooków to materiały chronione na mocy prawa autorskiego. Niedozwolone jest ich powielanie, kopiowanie, przetwarzanie i wykorzystywanie poprzez dalszą publikację.
Następny przystanek:
Poprzedni przystanek:
Poznański Szlak Jeżycjady®
Trasa łącząca poznańskie fyrtle opisane na kartach powieści z serii Jeżycjada®, zrealizowana dzięki współpracy Poznańskiej Lokalnej Organizacji Turystycznej, Wydawnictwa Labreto oraz Legimi S.A. przy życzliwym wsparciu Małgorzaty Musierowicz.
Więcej informacji o szlaku:
Jak zwiedzać?
- Wybierz się na spacer z naszym przewodnikiem online:
- albo skorzystaj z ulotki - mapki: